
Są takie książki, które trzeba znaleźć w odpowiednim dla siebie momencie, by naprawdę je poczuć. Książki mają swój klimat, każda z nich - i o ile niektóre można czytać na kolanie w tramwaju, o tyle niektóre wymagają nastroju, odnalezienia ich w odpowiedniej dla siebie chwili, by słowa w nich zawarte do nas trafiły.
Jeszcze jakiś czas temu nie lubiłam książek zahaczających o tematykę duchową. Nie chodziło nawet o to, że uważałam, że nie ma dobrych książek, składniających do refleksji czy spędzenia kilku chwil po prostu ze sobą i swoimi myślami. Po prostu po nie nie sięgałam, bo nie czułam, że to jest to, czego potrzebuję na ten moment.
Pod koniec listopada trafiłam na bloga Agnieszki Maciąg. Oczywiście gdzieś mi się on już przewinął w sieci podczas tych wszystkich lat w blogosferze, ale nigdy na dłużej się na nim nie zatrzymałam. Wtedy jednak, bardzo późnym wieczorem, gdy w mieszkaniu było już zupełnie cicho, przeczytałam któryś z tekstów o mantrach. To zupełnie nie było coś w moim stylu. Ale przyciągnęło mnie do tego stopnia, że postanowiłam przyjrzeć się najnowszej książce Agnieszki - Pełnia życia, która została wydana właśnie pod koniec ubiegłego roku. Przy najbliższej wizycie w Empiku, przekartkowałam ją i... odłożyłam.
Wydawało mi się, że to za wiele. Mam artystyczną duszę, często pozwalam swojej wyobraźni płynąć i naprawdę nie do wszystkiego podchodzę zdroworozsądkowo. Właśnie to sprawia, że kocham historie, uwielbiam malować i tworzyć. Ale mantry, energie, tworzenie swoich miejsc mocy? To zdecydowanie nie było nigdy to, co czułam.