Jestem właśnie w pociągu relacji Delhi-Bhuwaneswar, podróż trwać ma 24,5 godziny, więc mam znowu czas, by cos napisać. Odległość i czas wydają się tak abstrakcyjne, że aż ciężko sobie wyobrazić, że wsiadasz do pociagu dziś, a będziesz na miejscu dopiero jutro o tej samej porze.
Chciałabym opisać absolutnie wszystko i móc pokazać te piękne obrazki, które chwytam na tysiącach zdjęć, ale mając do dyspozycji tylko tablet, nie jestem w stanie szybko przygotować tekstu tak, jak bym chciała. Dlatego teksty ilustrowane dużą ilością zdjęć zostawiam na po powrocie. Indie jednak tak inspirują, że czuję, że muszę pisać w każdej wolnej chwili.
Podróż po Indiach z jednej strony uczy pokory, a z drugiej niezależności i pewnej świadomości siebie. Gdy patrzysz na ubogich ludzi, ciężko pracujących przy swoich gospodarstwach, starsze kobiety dźwigające na głowach stosy dywanów albo mężczyzn śpiących z rodzinami na ulicy, zaczynasz myśleć, że masz szczęście. I że w ogóle nie doceniasz albo doceniasz zbyt rzadko to, co masz. To ci najbiedniejsi machają nam na powitanie, podpowiadają, gdy szukamy drogi i uśmiechają się, kiedy u nich kupujemy. Prowadzą swoje życie, ciesząc się małymi rzeczami. I tu naprawdę czuć, jak cieszy dobre jedzenie, ładna pogoda czy miła rozmowa.
Jasne, wciąż musimy odpędzać się od natrętnych sprzedawców, riksiarzy i ludzi pracujących w hotelach, którzy non stop chcą nosić nam walizki i czekają na napiwki, ale trzeba przyzwyczaić się, że tak to wszystko działa. Denerwujące, ale ludzie mają tu inną mentalność i tyle. By to zrozumieć, nie wystarczy przeczytać czyjejś relacji z podróży czy przestudiować przewodnika Lonely Planet (choć rzeczywiście te przewodniki są świetne).
W pewnym sensie, dzięki temu, że zasięg wi-fi jest tak kiepski, że ledwo daję czasem radę posłać krótki mail do mamy, mam trochę czasu na przemyślenia. Mogłam urodzić się w rodzinie biednych riksiarzy w Delhi. Mogłam być tą małą dziewczynką z włosami całymi z piasku, piorącą ubrania przy drodze.
Bieda jest wszędzie, ale nigdzie chyba tak bardzo jak tu, nie rzuca się to w oczy. Obserwując to wszystko, czuje się, ile się ma i kim się jest.
Czasem człowiek myśli, że koniecznie czegoś potrzebuje, ale gdy znajdzie się w warunkach, którym daleko od codzienności, uświadamia sobie, że niektóre rzeczy potrzebne są nam często o wiele mniej, niż się wydaje. Czasem warto spojrzeć na siebie z boku. To, jak podchodzisz do tego, co masz, wpływa na to, jak się czujesz. Ostrożnie podchodzę do minimalizmu, trendu, który bombarduje ze wszystkich stron. Lubię ładne rzeczy, cieszę się, gdy mam na łóżku piękne poszewki i gdy mogę ubrać piękne kolczyki, dlatego nie ograniczę się do posiadania dwudziestu ubrań czy stu rzeczy w życiu. Przyjemnie wybiera się rzeczy tu, w kolorowych indyjskich kramikach. Ale wcale nie muszę mieć dwóch szuflad pełnych biżuterii, kawy zawsze wtedy, gdy mam na nią ochotę i idealnego makijażu, gdy idę do sklepu. Gdy patrzę na ludzi tu, widzę ich oczy, uśmiechy i delikatne lub zniszczone pracą dłonie, nie brudne ubranie czy potargane włosy.
Dziś mam tylko delikatny makijaż, ubranie pogniecione po podróży i oczy tak podkrążone, że nawet Photoshop nie da rady tego zatuszować, ale czuję się świetnie. I mam morze pomysłów. I lubię to, co mam.
*
Indie 2014/2015 - poprzednie teksty:
Indie 2014/2015: Otwarty umysł. Początek podróży.
Komentarze
Ściskam Cię, R. Jak Nowy Rok w Japonii?